czém wyrozumowawszy sobie na pewno, że porucznik czekać nań nie może, i byłby go, stosownie do temperamentu, pogonił, gdyby gwałtownie zemsty pragnął, zapalił na nowo zgasłe cygaro, obejrzał się w dziedzińcu i śmieléj przystąpił do furtki.
Oddajmy mu tę sprawiedliwość, że ceniąc spokój publiczny, nim wyszedł, rzucił okiem wzdłuż Miodowéj ulicy, bo nie życzył sobie awantury, jako człowiek poważny i spokojny; dopiero nic na horyzoncie nie dostrzegłszy zagrażającego, wysunął się w dalszą drogę.
Przytomność jednak poruczn. Zeżgi w Warszawie, skłopotała go przez samą miłość pokoju i zgody, spotkał się z nim raz, mógł się spotykać częściéj, a wiedział że to był człek dziki, niewyrozumiały, silny i zawsze chodził z tym grubym kijem. Należało więc przeciw niemu jakieś środki przedsięwziąć. Pluta chcąc się nad tém dojrzale zastanowić, uważał za potrzebne wziąć dorożkę, w któréj się czuł bezpieczniejszym i przejechać nieco za miasto ku Pradze, dla odetchnienia świeżém powietrzem. Skinął więc ku placowi Krasińskich
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/797
Ta strona została uwierzytelniona.
17