Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/844

Ta strona została uwierzytelniona.
64

dzą, i tak sobie Zeżga kroczył do darniowéj mogiły, do któréj czasem już wzdychał.
Złote to było serce, ale chore i biedne... pobłażania bowiem dla ludzi nauczyć się nie mogło, i drgało jeszcze na najmniejszą woń złego, nieszczęliwe, bo nie chciało żadnym fałszem okupić spokoju; zwiędłe, bo miłość zeń płynęła na świat, a od świata nie miało się czém pożywić.
Zeżga, który sam jeden wszedł na górę, nie rychło sobie z zamkiem dał rady, świecę zapalił, potém list kapitana rzucił i naprzód wziął się do fajki, bo mu do niéj pilno było. Dopiero gdy dym jéj grubym sinym kłębem wzbił się nad nim, powoli zaczął rozpieczętowywać misterną kopertę Kirkucia, nielitościwie się z nią obchodząc, bo podarł na sztuki biedaczkę.
Spojrzał na pismo, ale mu było całkiem nieznane, już miał szukać podpisu, gdy zapukano do drzwi.
— Proszę, — zawołał porucznik.... sądząc, że hotelowy coś mu przynosi, ale zamiast służącego, gładka, zimna, wypogodzona, marmu-