— Zeżga!
I rzucili się w objęcia starzy towarzysze broni, a potém spłakane otarłszy wąsy, gdy gospodarz Wydyma na kanapie obok Pobrackiego posadził, aby długo z tą drewnianą nogą nie stał, zafrasował się, że go nie miał czém przyjąć.
— Chyba ci dam moją fajkę, — rzekł, — ale prawda, i ta stłuczona, — dodał ciszéj ruszając ramionami, — cygara u mnie nie ma, papierosów nie cierpię, może się co napijesz?
— Ale dajże mi pokój, — odparł odchrząkując przybyły, — nic nie chcę, tylko ciebie zobaczyć. Byłeś u mnie parę razy, aleś mię nie zastał, bo mam kawałek processu co mi spocząć nie daje; pomyślałem, że prócz chęci widzenia mnie, mogłeś miéć jaki interes, więc się stawię po komendzie.
— I przystawiłeś się tak w porę, żem właśnie imie twoje wymawiał, — rzekł Zeżga, — bo tu u was horrenda się dzieją Janie, a trzeba świeżych i nie zepsutych ludzi, żeby poczuli te okropności, boście wy już tak do nich nawykli, że wam z niemi jako w niebie.
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/855
Ta strona została uwierzytelniona.
75