Stanął, uszy nastawił, usta zagryzł i z sobą passował.
Wtém drzwi otwarły się z lekka i uśmiechniona, pokorna, ale niedowierzająca, mimo listu, ukazała się twarz kapitana Pluty, któregoby nie każdy z jego poufałych poznał, tak był jakoś przejęty i zmieniony.
Kapitan Pluta wiele a wiele rachować musiał na serce człowieka, do którego przyszedł pomimo kijów, mimo przeczuć, mimo wstrętu nawet, jakiego od pamiętnego spadnięcia ze wschodów, doznawał dla niego.
Ale spojrzawszy na poważną twarz Narcyza, wyrachował, że najzręczniéj będzie wziąć go szturmem i odedrzwi wprost rzucił się w jego objęcia, obcessowo, nagle, rozczulony, ze łzami w oczach.
— Narcyzie! przyjacielu! — zawołał przerywanym głosem, — zapomnijmy przeszłości, wszystko ci przebaczam.... chodź w objęcia najlepszego z przyjaciół.
Narcyz, który sądził, że sam do przebaczenia powołanym będzie, osłupiał, dał się uściskać, i milcząc zrazu, bo wzruszony, nie mógł
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/864
Ta strona została uwierzytelniona.
84