Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/865

Ta strona została uwierzytelniona.
85

tak nagle przyjść do siebie, posadził gościa na kanapie.
Kapitan widząc, że kija nie ma, że resztki tylko żalu jakiegoś malują się na licu porucznika, stał się wymównym i uczuciowym.
— A! — zawołał, — nie uwierzysz ile mnie rozerwanie z tobą kosztowało.... tak.... mijam inne okoliczności.... ale to żeś zwątpił o sercu, o sercu wylaném dla ciebie.
Tu nawet uderzył się z lekka w piersi.
— Ale jakżeś się postarzał! jak my oba jesteśmy zmienieni.
— Ej ty nie bardzo, — przerwał forsując się do udawania, które mu nie szło, porucznik, — ja to prawda. Cóż chcesz? bieda, ubóstwo, a no i wiek ci po temu.
— Wiek, to jest przesąd, — zawołał kapitan, — ja znajduję, że człowiek starzejąc, krzepi się i nabiera wigoru.... Młodość na nic się nie zdała, jest niby ogień jakiś, ale co to tam.... więcéj iskier niż płomienia.... dopiero po za czterdziestówką człek już stąpa śmiało i silnie.
Narcyz westchnął, mówić mu było trudno.