Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/870

Ta strona została uwierzytelniona.
90

— Pan kapitan Pluta, — rzekł spiesznie, wchodząc Zeżga, — dawny mój przyjaciel.
— Z widzenia przynajmniéj mi znajomy, — odparł prędko Wydym. Kapitan zdobył się na komplement jakiś, i im chłodniejsze były postawy towarzyszów, tém większéj dla rozruszania ich nabierał wesołości.
Pokoiki kawalerskiego mieszkania Wydyma, były schludne, szczupłe i zasiane wspomnieniami nie osobistemi, ale historycznemi. Nie były to dzieła sztuki, ale wszystkie przywodziły na pamięć czasy świetne, dzieła wielkie ludzi, któremi pochlubić się mamy prawo. Zresztą ubogo tu było i skromnie, a charakter gospodarza wydawał się tym ładem spokojnym i przywyknieniem do jednostajności, które trzyma sprzęt nawet każdy nieruchomie w swém miejscu. Na stole jakby przygotowanych stało już parę butelek wina węgierskiego, po mchu który je obrastał, widocznie Kościuszkowskich.... Plutę widok ten dobréj wróżby rozweselił jeszcze, choć twarz Zeżgi dziwnie zmarszczona, jakby wielkim woli wysiłkiem, mogła go była zniepokoić. Butelka