Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/871

Ta strona została uwierzytelniona.
91

jednak, a zwłaszcza tak poważna, samą swą powierzchownością robiła na nim jak najmilsze wrażenie i wlewała weń uspokojenie wewnętrzne.
— Otóż to prawdziwie zdrowe pojęcie staropolskiéj gościnności, — zawołał Pluta, — nim goście przyszli, już butelki na stole, aby czasu nie marnować.
— Siadajmyż, — rzekł Wydym, — siadajmy, kapitan ma słuszność, butelki przeznaczone są na to, aby je wypróżniać.
Zeżga usiadł ale fajkę zapalił, aby nie potrzebować wysiłku na odpowiedź; gospodarz napełnił spore, staroświeckie, rżnięte kieliszki, w których płyn bursztynowy zabłysł cudnym blaskiem, odbijającym się w oczach kapitana.
— Ale cóż to za wino! — rzekł skosztowawszy, — godne, godne by starych, zwaśnionych, a dziś jednających się przyjaciół, nowy i nierozerwany oblało związek. I podał rękę Zeżdze, który ją przyjął nie bez przymusu, biorąc swój kieliszek drugą.
— Nigdy stosowniéj nie było wypić kochajmy się! — mówił daléj kapitan, — a więc,