Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/895

Ta strona została uwierzytelniona.
115

— Wszak to moja droga pani, — spowiadała się Aniela po cichu... — braknie nam tysiąca rzeczy, do porządnego nakrycia nawet... przywykliśmy we dwoje tak się obchodzić.
— Cóżbyś chciała! — zapytała kupcowa, — może na to poradziemy.
— Wszystkiego mi braknie... — mówiła Aniela smutnie, — a dopożyczyć znowu, to każda rzecz będzie inna, jakoś nie ładnie.
— Wieleż was tam będzie?
— A troje.
— Nie straszna rzecz, — zaśmiała się tłuściuchna sąsiadka, ja ci to ułatwię wszystko, ale musiemy panu Michałowi figla spłatać... powiesz mu żeś kupiła.
— A! toby się strasznie zmartwił.
— Nie zachoruje przecie... a nastraszyć go nie zawadzi. I tak uradziwszy się z sobą sąsiadki rozeszły się w najlepszém porozumieniu.
Dzień uroczysty zbliżał się wreszcie, obiad był naznaczony na godzinę pierwszą punktualnie, a od rana panna Aniela tak zajęta, tak była zafrasowana, jakby dwanaście osób przyj-