że być bardzo, że wdowa, któréj charakter dosyć się zgadzał z usposobieniami Drzemlika, miała nań osobiste projekta, ale te rozbiły się o chłodne, ostrożne i obrachowane obejście księgarza, który wówczas wcale się żenić nie myślał.
Nie pogorszyło to jednak ich stosunków i kiedy niekiedy spotykając się z sobą, mile się sobie uśmiechali.
Na kilka dni przed niedzielą, idąc Senatorską ulicą, naprzeciw teatru, zetknął się Drzemlik z Jordanową. Było to na trotuarze, a że dużo płynęło ludzi, zagadali coś do siebie grzecznie. Od słowa do słowa, Drzemlik począł ją przeprowadzać ku Wierzbowéj.
— No i cóż tam pani dobrodziejko? jak zdrowie?
— Chwała Bogu dobrze.... a pańskie?
— O! ja... nigdy jak żyję nie chorowałem... oprócz w dzieciństwie na odrę. Cóż pani porabia?
— Ja? a no, nic — nie skarżę się, mój dobrodzieju, teraz zwłaszcza, gdy nie tak jestem samotna jak dawniéj.
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/904
Ta strona została uwierzytelniona.
124