Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/907

Ta strona została uwierzytelniona.
127

dzał na tę przechadzkę, bo patrzéć nie lubił, a pokazywać nie miał co, należał on do tych skromnych ludzi, co wolą szklankę piwa w ogródku Foxalu, lub nie daléj jak na Długiéj ulicy.
Téj właśnie niedzieli pani Jordanowa po nieszporach powróciwszy z Manią do domu, zgodziła się na jéj myśl, aby pić herbatę w ogródku. Czas był piękny, pora ciepła, a w aleje jechało świata tyle, że gdyby nie świeżo spadły deszcz, kurzawa by nań spojrzéć nie dozwalała.... Szczęściem orzeźwiająca nawałnica zastąpiła go błotem, i oczyściła powietrze, które wonią zielonych młodych liści całe było przejęte.
W ogródku, który dawniéj był najmowany, póki się Jordanowa nie przekonała, że więcéj z tego miała szkody i niepokoju niż korzyści, były ławki i stół, pozostały szczątek dawnéj świetności, i tu Kachnie kazano przynieść herbatę.
— To dziwna rzecz, — mówiła w duchu do siebie Jordanowa, spoglądając na Manię siedzącą z oczyma wlepionemi w ulicę, jak