Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/911

Ta strona została uwierzytelniona.
131

masz mnie pani za stolikiem, w oczekiwaniu gości, którzy nie przybywają, otoczonego książkami, których czytać nie mogę lub nie chcę, tyle ich tam jest, a tak niedorzecznych, że na wieki od czytania odpada ochota. Więc siedzę, oczy wlepione w półkę, cisza, z ulicy gwar dolata. Ktoś wchodzi, spyta, zamyka drzwi, znowu milczenie i oczekiwanie. Siedzę, siedzę i siedzę kamieniem przy drodze, któremu się ruszyć nie wolno; czasem ptaszek przyleci, muśnie skrzydłem i odlata, czasem zwierz przyjdzie, powącha i odchodzi, czasem zbliży się człowiek, popatrzy i idzie daléj, a kamień mchem nudy porosły, zawsze na swojém miejscu, bo mu się ruszyć nie wolno.
Wtém szelest sukni zdradził powrót p. Jordanowéj, któréj loki i bardzo nieznaczne poprawki w malowaniu twarzy, dowodziły troskliwości o podobanie się gościowi. Usta jéj nawet uśmiechały się dziwnie słodko. Teoś musiał choć na chwilę ku niéj się zwrócić.
Tuż za nią w niedzielném ubraniu szła gruba Kachna, mrucząc nieco na to, że fantazja im przyszła pić herbatę w ogródku, ale spoj-