rocie, i wpatrzył się milcząco w lice dziecięcia, szukając na niém śladów życia, piętna wrażeń, spowiedzi z przeżytych dni kilku, przez które ją nie widział.
Mania była wesołą, oczy jéj błyszczały spokojem. Narębski był szczęśliwy szczęściem dziecięcia, które mu się uśmiechało może swobodniéj niż niegdyś w domu, pod naciskiem wzroku p. Samueli i szyderstwy Elwiry.
Wprawdzie wszystko co otaczało Manię, nabawiało go niepokojem dla niéj, ale z tego lica taką tchnącego niewinnością, nic zastraszającego wyczytać nie mógł, i cieszyło go, że Teoś znowu zbliżył się do niéj, że jego marzenie ziścić się może miało.
Wtém, gdy w najlepsze około okrągłego rozsiedli się stolika, Żurek, który zwykł był leżéć spokojnie, podniósł głowę, pociągnął nosem w stronę domu, nastawił uszy i z cicha burczyć począł.
— A! nieszczęście! jeszcze ktoś przybywa! — zawołała p. Jordanowa, domyślając się Pluty, ku któremu Żurek czuł partykularną
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/913
Ta strona została uwierzytelniona.
133