nią przestraszona, obawiała się czy nie przyszła fantazja komissarzowi za zaległe klassyczne, przysłać exekucji w niedzielę, i zawstydzić ją w chwili, gdy najświetniejszém cieszyła się towarzystwem.
Miała bowiem pani Adolfina ten starodawny zwyczaj, że w ogóle podatków żadnych nie opłacała, chyba zmuszona; zawsze spodziewała się manifestu, darowania zaległości, lub jakiegoś szczęśliwego wypadku, który mógł ją wyzwolić od uiszczenia należności.
Zbliżyła się więc z bijącém sercem do Kachny.
— A niech ich djabli wezmą z temi gośćmi, — odezwała się do niéj, mało głos uśmierzając donośny, służąca, — toż to jeszcze jeden przyszedł.
— Ale któż? kto? — spytała Jordanowa.
— A! licho jego wie! zezowaty, ale porządnie odziany, mówi, te się nazywa Zymlik czy Cymlich, może z interessem.
— Cóż robić! to go tu proś, ale jeżeli z interesem, to do pokoju.
Kachna odeszła i wróciła.
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/920
Ta strona została uwierzytelniona.
140