Adolfiny, barona, którego z daleka zwykł był widziéć tylko przesuwającego się w powozie przez miasto, jako ideał bogactwa, wpływów i potęgi, gdy daléj ujrzał swojego Teosia przy nim, osłupiał i mało się nie cofnął.
Teoś siedział, mówił, obracał się jak gdyby przy nim nie było barona, jak gdyby baron był równym mu człowiekiem.... Teoś tu go uprzedził!
Adolfina ujrzawszy Drzemlika, uśmiechnęła się mimo biedy, przyszło jéj na myśl co mu mówiła, dorozumiała się po co tu przybył, a że i przybycia innych, mianowicie Dundera, łatwo odgadnąć było przyczynę, jakoś jéj to pochlebiło i śmieszném się zdało. Spojrzała na Manię znacząco, ale dziewczę tak było szczęśliwe z przybycia ojca i Teosia. że nic zrozumiéć, nic widziéć nie mogło.
Trzeba wiedziéć, że Drzemlikowi nic tak nie imponowało jak bogactwo, w obec miljonowego człowieka czuł się istotą zgniecioną, nie śmiał podnieść głosu, był upokorzony i najnieszczęśliwszy z ludzi — poznawszy Dundera, stracił całkiem fantazją.
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/922
Ta strona została uwierzytelniona.
142