go, chciała się nawet cofnąć, ale baczniejsze wpatrzenie się w stojącą przed nią Adolfinę, jeszcze okrutniéj ją wzruszyło. Tym razem twarz martwa zadrgała konwulsyjnie, a choć powstrzymana wysiłkiem woli ostatecznym, okryła się bladością śmiertelną.
Ze swojéj strony Jordanowa, z razu ciekawie przyglądająca się nowemu gościowi, zaczęła coraz szerzéj otwierać oczy i usta. Widocznie dwie kobiety te, nie pierwszy raz spotkały się w życiu.
Jordanowa nawet mniéj wytrzymała, posunęła się nawet kilka kroków z wyraźną chętką przemówienia czegoś, ale na pół drogi strach ją porwał, nie wierzyła własnéj pamięci i oczom — stanęła.
— Pani jesteś gospodynią domu? — rzucając do koła oczyma, odezwała się chłodno Jenerałowa.
— A! ten głos! ten głos! to ona! to dalibóg...
— Co pani jest? — przerwała p. Palmer.
— Jakto? nie poznajesz mnie?
— Ja? panią? zdaje mi się, że pierwszy raz w życiu mam honor ją widziéć.
Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/929
Ta strona została uwierzytelniona.
149