Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/939

Ta strona została uwierzytelniona.
159

go gdzie djabli wzięli! — rzekł do siebie, wyrażając się tém dobitniéj im gwałtowniéj czuł stratę, którą przeczuwał, — ale to być nie może, — dodał, — on sobie wszędzie da radę, chybaby go apopleksja tknęła! no toby w Kurjerku była wiadomość i tuby go przynieśli. E! musiał się zapić albo zagrać, poczekajmy.
Czekał tedy cierpliwie Kirkuć przez wieczór i noc, bezsenne oczekiwania swe zwilżając kiedy niekiedy orzeźwiającym likworem z flaszy kapitana, i rachując na to, że po tak długiéj niebytności, w trunku ilości różnicy nie dostrzeże.
Noc zeszła na przerywanym śnie niespokoju pełnym, a jutrzenka wznowiła trwogę.
— O! o! to już nie może być bez kozery, — rzekł sobie Kirkuć, — trzebaby się pójść dowiedziéć o niego, ale gdzie? ale gdzie? bo szukajże wiatru w polu? Kto go może zgadnąć? krzyczał on na mnie, że nałogowo w jedno miejsce ciągnę, a gdyby miał ten rozum i nazwyczaił się do jednego kąta... ot, wiedziałbym gdzie mu iść w pomoc, bo to nie jest bez kozery.