Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/951

Ta strona została uwierzytelniona.
171

zagrzebać w lichéj gdzieś oficynie przy opustoszałym dworze, i serce uciśnione ozwało się zeń westchnieniem ogromném.
— Bądźże zdrowa Warszawko kochanie, — rzekł, — i wszystkie marności światowe, które zawsze prędzéj późniéj opuścić potrzeba. O! Pluto! Pluto! po cóżeś się narażał na niebezpieczeństwo, aby mnie osierocić!!
Skołatany wszedł do swojego zajazdu, w chwili, gdy w nim imie jego odbijało się właśnie, kilka razy głośno powtórzone w dziedzińcu. Odarty jakiś mężczyzna, mający pozór stróża kamienicznego, dopytywał się o p. Mateusza Kirkucia.
— Co to jest? co to jest? Kirkuć to ja! — zawołał nadbiegając.
— To właśnie kartka do wielmożnego pana, — rzekł stróż, i podał świstek papieru jakby wydarty z książki, na którym stało coś wielkiemi literami wypisane.
Kirkuć z daleka poznał podpis kapitana i rzucił się na kartkę z chciwością, ale rozmyśliwszy się i dawszy dziesięć groszy na piwo, wziął ją czytać do swojéj stancyjki na górę.