Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/966

Ta strona została uwierzytelniona.
186

ca o to by się nią okazać, wsunęła się po cichu jenerałowa do salonu. Szelest cichy jéj sukni, zbudził z zadumy prawnika, który powstał na palcach i z wielką żywością przyszedł pulchną jéj uścisnąć rączkę, pytając o szanowne zdrowie.
— Jak się mam, nie pytaj pan doprawdy, — odparła siadając i dłoń przeciągając po czole p. Palmer, — cóż chcesz? jestem zdrowa.... a w chorobę duszy któż uwierzy?
— O! pani, — rzekł czuléj niżby przystało na prawnika Pobracki, — o! pani, w istocie, ja przynajmniéj, któregoś wtajemniczyć raczyła, mam prawo pojąć i współczuć z tém jéj cierpieniem.
— Gdyby nie modlitwa, gdyby nie spokój wewnętrzny....
— Balsam dla duszy, modlitwa! — pochwycił składając ręce Pobracki, — a! pani, ileż razy pokrzepiającéj siły jéj doznałem.
Spojrzeli sobie w oczy i serjo mówili daléj.
— Nic nowego? — zapytała kobieta.
— Owszem, — rzekł uśmiechając się prawnik, — jest niby maleńka nowość. Bóg na-