Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/968

Ta strona została uwierzytelniona.
188

— A! niechże go nie puszczają! — zakrzyknęła jenerałowa żywo.
— Chybaby się cudem wymknął, bo Zeżga dobrał sobie towarzysza dobrego i pewnie schwytawszy go raz, nie tak prędko na swobodę oddadzą.
P. Palmer drżała słuchając i nie umiała się ukryć z wrażeniem jakie to na niéj czyniło, oczy jéj połyskiwały; postrzegła jednak, że ten wyraz zemsty nasyconéj, mógł niekorzystnie być oceniony przez Pobrackiego, i spuszczając oczy westchnęła:
— Gdyby mu Bóg, — rzekła, — dał przynajmniéj opamiętanie.
— Życzę mu tego z serca, — rzekł Oktaw.
— Ale on się wymknie, to tak zręczny człowiek, — zawołała jenerałowa.
— Wątpię, — przerwał prawnik, — ci co go wsadzili, nie łatwo go puszczą, a stary hulaka może tam łatwo zamrzéć z głodu, chłodu i nędzy, a co gorzéj w osamotnieniu i moralnym ucisku, do których nie przywykł.
— Trzebaby jednak starać się o jego nawrócenie! — dodała grając swą rolę jenerałowa.