Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/979

Ta strona została uwierzytelniona.
199

by w niém zadrgać mogły, są piersi z marmuru i dusze z granitu, są matki skazane przez naturę na bezdzietność brakiem uczucia co macierzyństwo stanowi, są monstra w świecie moralnym, choć twarze ich śmieją się spokojem cnoty i chłodem rezygnacji, a taką może była jenerałowa.
Jednak we wzroku jéj niepewno, nieśmiało skierowanym na wesołą twarz dzieweczki, było coś mglistego, jakby gniew bezsilny, jakby szał bezwiedny, jakby uczucie co niema imienia, bo przechodzi między dworna bryłami lodu i zastygnienia brudną strugą, któréj nikt rozbierać nie chce.
Jenerałowa mimo przytomności towarzyszącéj jéj wszędzie, nie wiedziała co mówić, zaczynała, wahała się, mieszała.
— Panienka, dawno w Warszawie? — spytała wreszcie.
— Ja pani? o! bardzo niedawno, żyłam na wsi.
— I podobała się Warszawa?
— Nie, pani.