Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/982

Ta strona została uwierzytelniona.
202

— Nic! nic! nie trwóż się proszę, mówmy spokojnie.
Ale Mania była blada i drżała, a Jordanowa gniewna już, że jéj wychowance taką wyrządzono przykrość.
— Miasto jest pełne niebezpieczeństw dla młodych i poczciwych dziewcząt, ludzie są zepsuci... czasy okropne.... tysiące sideł rozstawionych na niewinne dusze... Warszawa pożera co rok więcéj nieopatrznych młodych istot, niż ich na świat wydaje.
— Ale cóż mnie zagrażać może.
— Zostaw to nam starszym, — odparła jenerałowa, my to umiemy ocenić... tu dla ciebie ni.bezpieczeństwo co krok.
Mania milczała.
— WPanna kochasz... — odezwała się pani Palmer zimno.
— Ja pani? ja?
— Tak, tak, WPanna kochasz młodego, ubogiego człowieka, który kocha ją także.
— Ale doprawdy... ja.
— WPanna może o tém nie wiesz, możesz się nie przyznawać do tego.