Strona:PL JI Kraszewski Kotlety 1830.djvu/5

Ta strona została uwierzytelniona.

sukna, takież spodnie, białą chustkę i jakąś kamizelkę. Zdumiony tym widokiem, chciałem pójść po wytłumaczenie tak cudownej przemiany do Owidiusza, kiedy mój kolega, wpatrując się we mnie, poznał mnie i zbliżył się, choć poufale jak na człowieka nagle wzniesionego aż do dekatyzowanego fraka, ale jednak znacznie powolniej jak dawniej. To ten frak przeklęty, pomyślałem sobie, tak go odmienił. Póki chodził w prostem odzieniu, póty inaczej głowę nosił; jakże tylko dorwał się fraka, tak już w niebo pluje. Tym to sposobem, ja nieco porywczy w sądzeniu, jakby mi kto za to łapę wysmarował, zle myślałem o przyjacielu, który mię tymczasem uściskał dość delikatnie i oznajmił, że dostał sukcessyjkę po bogatym stryju. Słysząc taką wiadomość, podskoczyłem z radości, ale w tem zachmurzyło się czoło P. Szperki: myślał że w tem osobiste jakie upatruję widoki. Gdym mu jednak wytłumaczył, że z jego tylko szczęścia czułem się szczęśliwym, dziedzic 500 złotych wspaniałomyślnie na kotlety mię zaprosił, czego, jako człowiek literackim obdarzony apetytem, nie odmówiłem.
Na kotlety? ozwie się może nie jeden czytelnik, a cóż w nich osobliwego? — O! były to istotnie osobliwsze kotlety: proszę cierpliwie do końca mię słuchać.
Ciągnęliśmy sibie wzajemnie, szarpiąc się przez ciemny jakiś korytarzyk, w końcu którego z dziwaczną układnością mój Szperka trzykrotnie zapukał; usłyszeliśmy z drugiej strony za drzwiami głos jakiś nie śmiały, sympatyczno­‑cieńkodrżący. Mój przyjaciel powtórnie odezwał się hasłem: otwórz Józio! — i jak przed Orfeuszem piekła, przed nim otwarły się podwoje tego domu tajemnic. Weszliśmy znowu do korytarza, a drzwi za nami prędko się zatrzasnęły. Postępowaliśmy tedy wśród Egiptskich ciemności; P. Epifani nucił pod nosem śpiewkę,

Hej no! piękna Rózio,
Nie droż się nam z buzią;

ja zaś nadstawiałem ucha na szczególniejszego rodzaju dźwięki, wychodzące, z bocznego pokoju.