Strona:PL JI Kraszewski Listy do nieznajomego 33.jpg

Ta strona została skorygowana.

to oczy iskrzyły na widok pierwszego egzemplarza jego Noworocznika, na którego czele Rypiński wylitografował illustracyą do tłumaczenia ballady, Bóg i Bajadera. Noworocznik ten był w istocie wypadkiem znaczącym w Wilnie, gdzie wydawnictwo w ogóle źle bardzo stało. Klimaszewski musiał go drukować własnym kosztem: ani stary Zawadzki, ani Teofil Glücksberg, ani Marcinkowski, ani Manes Romm i Zymel, nie byliby się podjęli wziąć go na barki swoje. Jeśli się nie mylę, współcześnie Wrotnowski drukował tłómaczenie jednego z romansów Fenimore’a Cooper’a, którego transport, w żółtych świeżych okładkach, spotkawszy w ulicy, z weneracyą mu się przypatrywałem. Budził się pewien ruch w literaturze, ale jeźli kto, to wydawcy mu nie dowierzali. Zawadzki drukował dzieła uczone, kosztem autorów po większéj części: Glücksberg, ruchliwszy nieco, nie dobrze wiedział, co miał poczynać. Marcinkowski, zajęty Kuryerem i Dziennikiem, rzadko się na co ważył i ostrożnie. Wydawcy kalendarzy i książek do nabożeństwa, Zymel i Romm, nie byli skłonni posunąć się o krok daléj.
Ruben Rafałowicz chodził jeszcze naówczas po ulicach ze staremi książkami pod pachą, ale z królewską dumą arystokraty.
Za przykładem Mickiewicza rymowano wiele, literatura formy popularnéj jeszcze sobie znaléźć nie mogła, ale już powieść się zapowiadała. W powietrzu była potrzeba jakiegoś pokarmu dla coraz rozszérzającego się czytelników koła.
Ze wszystkich wileńskich przedsiębierców, Glücksberg, siedzący w owych podziemiach uniwersyteckich, które pamiętasz, najwięcéj miał ochoty porwać się na cóś, coś robić; brakło mu człowieka, coby nim pokierował. Klimaszewski swą odwagą wydawniczą drugich pobudził nieco. Były to jeszcze czasy prenumeraty i rozdawania biletów, na które wszyscy narzekali. Brano je niechętnie, lecz gdy raz książka nadeszła, szlachcic z nią postępował jak z zapłaconym w restauracyi bifsztekiem — zjadł, czy mu smakowała czy nie. Wkrótce potém Manes i Romm ważyli się na bibule ćwieczkami coś odbić, a ubodzy żydkowie roznosili to po dworach i zaściankach. Pamiętam jeszcze w tych czasach przepisywane poezye Mickiewicza przez oszczędność, bo kupowanie książek nie było we zwyczaju. Mało kto na to grosz chciał wydawać.