Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/119

Ta strona została skorygowana.

szyderstwy. Teofil począł coraz mniej uczęszczać na prelekcje, zobojętniał, bawił się czytaniem wyrywanem i bez ciągu, zagrażało mu nawet w przyszłości, że będzie musiał uniwersytet porzucić.
Potrzeba więc było radzić, a Serapion cichy i milczący, gdy szło o niego samego, postrzegłszy co się święci, pobiegł do Baltazara, którego za najstateczniejszego uważał i miał sobie za obowiązek zwrócić na to jego uwagę.
— Teofilowi potrzeba coś poradzić, rzekł, inaczej porzuci nauki... spróbował wszystkiego po troszę, dziś mu już nic nie smakuje.
— E! to głowa otwarta na cztery wiatry, odparł Baltazar, który do nudnych spraw dla miłości bliźniego mieszać się nie lubił — co ty chcesz? przerobić człowieka? takim się urodził i takim umrze, na nic mu uniwersytet i nic po nim uniwersytetowi — niech sobie lepiej do domu powraca.
— Ależ szkoda by go było, rzekł po cichu i skromnie Serapion, nie jest on bez talentu... mógłby się stać sobie i drugim użytecznym... Gdybyśmy go zachęcili, podali mu radę dobrą, zwrócili go na drogę pracy?
— Jakiejże pracy? ruszył ramionami Baltazar — co ty chcesz z niego zrobić? Dosyć Longin z niego naszydził, a przecie nic na nim wymódz nie potrafił.
— Gdybyśmy się kiedy zeszli do niego i łagodnie a serjo przedstawili mu następstwa tej niestałości, może poznawszy siebie popracowałby nad sobą.
— Kochany Serapionie, ty to zawsze mierzysz drugich sobą... ty co innego, on co innego... wszystko to daremne, bo z Teofila prócz dobrego towarzysza nic nie będzie, człowiek co niema wytrwałości, zgubiony.
— Ale mógłby ją właśnie w sobie wyrobić!
— Gadaj zdrów...
— Zejdźmy się wieczorem...
— Ja przyjdę, ale tylko, żeby posłuchać i zobaczyć, jak się do przerabiania człowieka weźmiecie, czarnoksiężnicy!
Poczciwy Serapion poszedł tak milczkiem i do in-