szył ramionami wyraziście, i spluwając powrócił do samowara. Mina jego zwróciła oczy wszystkich, Longin wskazał go gospodarzowi.
— Oto patrz, rzekł, nawet Cymbuś już w ciebie nie wierzy i śmieje się z ciebie.
— Bo nikt mnie nie rozumie! nikt na całym święcie! — krzyknął tragicznie obwiniony.
— Owszem, doskonale, rzekł Baltazar, ale gdybyś ty Teofilu lepiej swą słabość zbadał, możebyś coś na nią poradził.
— Nie rozumiecie mnie, nie! mówił dalej gospodarz — dusza moja łaknie nad miarę, ale ma jakieś przeczucie znikomości rzeczy ludzkich, nicości nauki, próżni życia. Goreję a nic mnie nie chłodzi, pragnę, nic mnie nie napaja, wołam, nikt nie odpowiada.
— Otóż dowód, jak dobrze radziłem, przerwał Longin, gotowa poezja, o rymy tylko chodzi, ruszaj na literaturę i po wszystkiem.
— To jest, powróć, dokończył Albin Fiołek, niech twą dłoń znowu jako kolegi uścisnę, siądziemy na jednej ławie i pracować będziemy razem.
— Cymbuś czy samowar nie gotów? przerwał gospodarz zmieniając ton rozmowy.
— Dajże pokój Cymbusowi i samowarowi, rzekł zbliżając się Serapion, rzecz więc postanowiona, wracasz do literatury i dajesz nam słowo, że wytrwasz.
— Słowo? na co?
— Dla tego, że cię nam wszystkim szkoda bracie, że cię nam żal Teofilu, że później ty sam żałować będziesz straconego czasu, a dla szczęścia twojego potrzeba pracy, celu, zajęcia.
Teofil rzucił mu się na szyję.
— Drogi mój milczku! rzekł, — niech-że cię uściskam za najpoczciwsze twe chęci, ale są ludzie przeznaczeni na męczarnie, i napiętnowani klejmem fatalności!
— Jak pan Piłsuć, dodał Longin — bóty robi, bez bótów chodzi i żona mu łysą głowę myje.
— Ale za to córeczka! rozśmiał się Jordan.
Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/124
Ta strona została skorygowana.