ich nie ma koniecznych i nieuchronnych?
— Na burze, choroby i klęski nie ma ratunku w naturze, ale jest lekarstwo w sercach ludzkich. Co burze zwalą to ręce braterskie odbudować powinny, rany goić, smutki pocieszać... nie jest-że obowiązkiem i rozkoszą? Zresztą ja nie wymagam od świata, żeby był rajem, ale może być przedsionkiem niebios, gdy dziś jest to giełda wrzawliwa, wśród której niespokojnemi oczyma pożerają się nie dowierzając sobie ci, co się kochać i wspierać powinni.
Wiem że świata nie przerobię, ale sobie mój utworzę wedle serca.
— Każdy z nas nosi w sobie taki ideał, zawołał Teofil — a wiecie co? jakby to było zabawnie i miło, gdybyśmy się choć raz z marzeń naszych wyspowiadali. Jesteśmy nie źle usposobieni, Cymbuś poda fajki i herbatę, Albin, który już swój obraz naszkicował, rozpocznie i zagai to posiedzenie.
Poklasnęli wszyscy, tylko Serapion zaprotestował, chociaż ożywiony był więcej niż zwykle, ale przywykły do skrywania się w sobie pokornie, przeląkł się widząc zmuszony do wyspowiadania najtajniejszych myśli.
— Godziż się tego wymagać? rzekł gorąco — możeż się każdy na to zdobyć, żeby skarby swe dać na poniewierkę?
— Większość głosów! wotujemy! krzyknął Teofil stukając pięścią o stół.
— Większość głosów! powtórzono... minoritas poddać się musi.
Ręce niemal wszystkich i głosy podniosły się potakując myśli Teofila, a jeden biedny Serapion pozostał ze swą protestacją.
— Ja nie mam, rzekł, ani snu, ani marzenia, ani nadziei, przyjmę co Bóg zeszle...
— Opowiesz więc nam, cobyś życzył, żeby ci Bóg zesłał... i kwita... Większość stanowi, choć bywa głupią i niesprawiedliwą... wszyscy tego chcą, nikt się wyłamywać nie ma prawa... tak na świecie, tak!
Serapion spuścił głowę...
Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/134
Ta strona została skorygowana.