Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/136

Ta strona została skorygowana.

za pługiem chodzą, stał się mędrcem, pragnę go uczynić poczciwym, chcę by pojął życie i cel jego. Na to więc ustanawiam szkółki chrześcjańskie, gdzie nie wszyscy mogą się uczyć czytać, ale każdy musi się nauczyć być człowiekiem i bratem, gdzie mu wpoją miłość, gdzie zgaszą niechęć, gdzie wytępią zazdrość, gdzie im pokażą, że mienie i grosz nie stanowią szczęścia chociaż się niem zdaleka wydają. W tych szkółkach osadzam ludzi skromnych, łagodnych, cierpliwych, coby natchniono, namaszczono, gorąco słowem nie literą nawracali pogan...
Chodzi tu o drugi chrzest w kilkaset lat po pierwszym; ów pierwotny połączył kraj nasz ze światem chrześcjańskim imieniem, ten go zjednoczy istotą z ludzkością, z czeladzią Bożą...
U ludu nie ma wiary — jest obawa kar, jest ciemne przyszłego życia pojęcie, jest zabobonny przestrach jakiś, jest pogańska zasada, w którą wszczepiono chrześcjańską gałązkę i zeschła nie podżywiana.
Potrzeba apostołów co by tych mniemanych chrześcian nawrócili na nowo.
Mniejsza, jeszcze raz powtarzam, o naukę czytania i pisania, potrzeba naprzód wyuczyć myśleć, a to, sądzę, otrzymać się może żywem słowem i przykładem lepiej niż otwarciem im drogi do książek, których nierozumiejąc, popsuć się z nich mogą.
Jak troskliwa matka małemu pisklęciu sama wprzód wybiera i przeżuwa i w dzióbek wkłada pokarm, bo wie, że głodne struło by się, rzucając na pastwę szkodliwą.
Zbieram więc apostołów, ludzi dobrej woli i poświęcenia i rozpoczynam misją generalną po świecie dla nawrócenia pogan, bośmy my wszyscy bez mała poganie! Tę misją odprawiać będą jak uczniowie Chrystosowi, nie w kościele, nie w świątyniach, ani w samej szkole, ale wszędzie i ciągle każąc Królestwo Boże, po rynkach, w polach, nad brzegami stawów, przy pracy, przy wieczornem ognisku, szczepiąc miłość i zasądzając miłosierdzie.
Rozdajemy ludziom chaty i pól po troszę, zachęcając