się z upadku, którego doznali; — męczennicy, święci i Boży lud wybrany, który od Betlejemskiej szopki po dziś dzień składa jakby jeden nieprzerwany szereg — jeden świetny zastęp bojowników zwyciężców...
Życia — wam ani nikomu nie zazdroszczę, ani marzeń jego, ani wątłych nadziei, ani nasyceń chwilowych... spokojny jestem, czekam co mi ma być dano... na wszystkom gotów....
Czy przy tej uczcie co trwa mgnienie oka, zasiądę w purpurze, czy w żebraczem odzieniu, możesz to wiele obchodzić? Czy mnie na pierwszem lub ostatniem miejscu posadzą, cóż po tem? Widzę grób pod nogami, a za nim krainę pokoju.
Na ziemi nędza, utrapienie, boleść — narzędzia ubłogosławienia, a na nie lekarstwem miłość braterska, wiara niezachwiana...
Wy coście sobie z jakich sześćdziesięciu lub siedmdziesięciu obiegów ziemi zrobili wieczność całą i bezpiecznie gnieździcie się w życiu, które się jutro rozprysnąć może jak bańka mydlana — dziwię się wam, ale nie zazdroszczę.
Wiem, że uśmiech wywołam na usta wasze i będziecie jak niegdy z apostołów wyśmiewać się ze mnie, myśląc żem i ja pijany a muszczu pełen (Dz. Apostolskie, R. II. 13.), ale cóż mi śmiechy wasze? sam w duszy pełen spokoju...
— Jak to? i masz się za tak silnego, że cię nic nie zwalczy? zapytał Longin, że ci się nie uśmiechnie nic, nie pociągnie, nie skusi, nie oszali?
— Mylisz się bracie, rzekł Serapion — jestem słaby, ale to uznanie słabości mocą jest moją, unikam czego przemódz nie potrafię, uciekam gdym zwycięztwa nie pewien, a upadłszy powstaję.
— A! więc padasz! rzekł Longin...
— Padam duchem i ciałem, odparł Serapion, i jeśli się godzi do siebie zastosować te słowa święte: umysłem służę zakonowi Bożemu, lecz ciałem zakonowi