— Zbijacie mnie, rzekł, nie mogę myśli rozwinąć, oczewiście są jeszcze w tem wszystkiem pozorne sprzeczności, nie donosiłem tych zarodków idei — poczekajcie.
Zresztą ludzkość idzie wedle danego prawa ku czemuś co jej jest przeznaczonem i trafi na drogę prędzej później w danej ku temu godzinie. Całe dzieje są historją wysiłków jej dla trafienia na tor prawdziwy, zakryty, ale istniejący. W swej drodze, jak obłąkany podróżny w śnieżystą zamieć zimową, przechodzi ona i mija gościniec, wchodzi nań znowu i znowu się zbija...
— Ale czemuż nie ma tego rozumu, żeby jak podróżny, rzekł Longin, spuściła się na instynkt koni?
— Bo chodzi piechoto! przerwał Baltazar śmiejąc się — nieprawdaż?
— Para dobrych szkap zbawiła by ją, tę biedną ludzkość! dodał ktoś po cichu.
— To jest... instynkt... wytłómaczył Longin, ale cóż, kiedy Konrad jak widzę wierzy tylko w rozum ludzkości, a dopiero na ostatku z biedy instynkt wiodący ją przypuszcza, i to nie będąc dobrze pewien czy na niego rachować można w ciągu drogi.
— Ot wiesz... kwitujemy cię już z utopij twoich, dodał Baltazar, powiedz nam lepiej co dla siebie samego i z sobą czynić zamyślasz?..
— Jeżeli na twarzy świata starej i pomarszczonej nic się nie ma odmienić, zawołał Morus, a wszystko ma zostać po staremu — cóż ja mam pragnąć dla siebie? Nic tak dalece wielkiego i niepodobnego?... ot...
ładnej, bogatej i dobrze urodzonej panny za żonę...
— Nie byłby Polak, naprzód podwika! rzekł Longin.
— Nie przeszkadzajże... mówił Konrad... do tego z wielkim posagiem... bo to fundament... ze stosunkami... z...
— A nadewszystko z posagiem! — zaśmiał się stary medyk.
— Dalej et caetera... Nie jestem gorszy od innych, los nie powinien mi odmówić tego co drugim hojnie udziela, trochę szału w młodości i trochę na starość rozumu!
Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/166
Ta strona została skorygowana.