nia — nikogoż więcej, my dwaj tylko z ośmiu sprzysiężonych?
Obejrzeli się oba, a wtem trzecia postać, z razu nieodgadniona i obca, powoli się ku nim przysuwać zaczęła.
Był to człowiek nie stary jeszcze ale zszargany, bez zębów, przygarbiony nieco, żółty, a na łysej głowie jego, którą odkrył dla gorąca, trochę poprzyczesywanych włosów okrywały czaszkę ciasną i lśniącą. Po oczach skoszonych już niestety niewątpliwie, choć je nabrzmiałe i zaczerwienione okrywały powieki, poznać tylko było można elegancika Konrada.
Zresztą, mimo zawczesnej starości i strój i mina wpatrzywszy się, przypominały owego strojnisia rumianego i białego, dziś jeszcze ubranego z pewną pretensją, wyświeżonego, choć poważniej nieco, ale zawsze niezapominającego o sobie.
Konrad miał minę jakby nie z dalekiej drogi, ale z drugiej ledwie przybywał ulicy, ubiór miejski, laska w ręku z wspaniałą rzeźbą, wystawującą nagą kobietę i tabakiereczka złocista, buciki lakierowane, strój letni bardzo wygodny, dawały mu pozór odróżniający go od opuszczonych trochę wieśniaków.
Tabakiereczka malutka i skrywana starannie kazała się domyślać, że tabaki używał tylko jako lekarstwa od bolu i zapalenia oczów... może dodatkowo jako dobrego środka pochwalenia się przy zażywaniu parą pierścieniami, które dźwigał na wychudzonych palcach.
Człowiek ten nie tyle się jeszcze zmienił jak ogromnie postarzał, — ostrożnie ujrzawszy dwóch rozmawiających, przybliżył się do nich, spojrzał na złoty zegareczek wskazujący szóstą godzinę i poznawszy naprzód Serapiona, z przesadnemi ruchy radości i zachwytu podał mu rękę, wykrzykując:
— Ojciec Serapion! to wy?... a! i pan Teofil?!
— Jak się masz?
— Jak się macie?
— Otóż i zjedzonych lat dwadzieścia... za drugie tyle dać sobie możemy rendez-vous na cmentarzu, a żaden pewnie nie chybi, gdy tu jak się zdaje coś nas będzie
Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/196
Ta strona została skorygowana.