wracał głowę, aby nie widzieć nieposłuszeństwa i bał się ich jak szarańczy. Tęskno mu tam było tak samemu słuchać z drugiej izby przekąsów i pośmiewiska, których udawał że nie rozumie. Dwa owe wazoniki, tabakierka i kij sękaty nie wystarczały jego sercu, szukał do kogo by się przywiązał, ale ilekroć czulej przemówił a łza mu w szarem oku błysła, uciekali od niego ludzie niechcąc się dzielić niedolą, której nie byli ciekawi, nad którą litować się nie mieli czasu. Tułał się biedny stary, aż myszy głodne karmiąc i ze ścianami rozmawiając czasami, tak mu życie ciągnęło się tęskno i smutnie.
Serapion i jemu z urzędu bóty czyścił, i jemu podłogę zamiatał, a nieraz zobaczył go stary jak ze szczotką stał nad otwartą książką i podsłuchał że paniczom podpowiadał.
— Toby mógł być człowiek z niego! rzekł w duchu... i przyszło mu na myśl, że onby lepiej sercu dogodził niż myszka, wazoniki i tabakierka. I dnia jednego począł mówić do niego, a dwie duszo biedne porozumiały się łatwo.
— Słuchaj no, rzekł — tybyś, nieprawdaż, chciał się uczyć zapewne? hę?
— O! i jak!
— A czytać już pewnie umiesz?
— Umiem trochę...
— I słyszę że czasem lekcje lepiej od paniczów pamiętasz?
— Samo bo w głowę idzie...
— Myślisz zapewne że ci da co nauka?
— Zrobi ze mnie człowieka...
— Nie głupio odpowiedziano, człowieka! mruknął bakałarz, choć nie wiem co to ty rozumiesz przez człowieka... zapewne lepsze odzienie, lepsze jedzenie i przejście z przedpokoju do izby — hę?
— A! panie profesorze... jabym chciał! — nie! nie o to mi chodzi, ale ludziom się na coś przydać i sobie, być czemś, oświecić się...
— Dalibóg nie głupio! mruknął wstając z krzesła
Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/22
Ta strona została skorygowana.