Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/245

Ta strona została skorygowana.

i ledwiem miał pozwolenie z daleka od pani znajdować się w salonie.
Pozwożono zewsząd lekarstwa, antidota, zapachy i w najokropniejszej trwodze hrabina, pani Voyou, która to uczucie podzielała, cały dwór, oczekiwali końca tej klęski srożącej się coraz gwałtowniej. Choroba wybuchła naprzód z wielką siłą po wioskach, potem w samej mieścinie położonej nad stawem i zasianej żydowstwem. Dnia ani nocy nie miałem wolnej, ale, dosyć szczęśliwie udawało mi się przychodzić w pomoc chorym środkami najprostszemi, byle prędko. Wyrobiłem sobie to przekonanie, że, tu nie chodzi o specyfik żaden, którego zresztą nie ma, ale o zyskanie czasu, po którego upływie nic nie jest w stanie dezorganizacji zapobiedz.
Godzina takiej kary Bożej dla człowieka, co jest do śmierci przygotowany, przytomny i patrzeć może na nią okiem postrzegacza, stanowi obraz wielki i majestatyczny.
Dotknięci plagą wszyscy są lepsi, pokora wstępuje w serca, uczucie nicości przenika człowieka, dusza jego podnosi się, świat maleje. Wiem to, że nigdy ludzie moralnie piękniej mi się nie wydali, jak wśród tej klęski, która ich podnosiła nad ziemską pospolitą, troskę: kościoły były pełne, miłosierdzie czynne, rozpacz nawet cicha, a choć egoizm i tu szpecił widok, było i poświęceń wiele, które zań płaciły sowicie. U ludu fatalizm przemagał wszędzie i przekonać się było łatwo, jak on dotąd mało w gruncie chrześcjański.
Moje obowiązki nie dawały mi spocząć, jako lekarz winienem był nie schodzić z placu do ostatka.
Choroba ekonomowej w drugiej wsi za stawem wypędziła mnie nocą dla ratunku, od godziny krzątaliśmy się przy niej bezskutecznie, gdy kozak dworski przyleciał zdyszany dając mi wiedzieć, że ktoś we dworze zachorował, a hrabina rozkazywała, mi natychmiast powracać.
Znając jej bojaźliwość, łatwom pojął jaki ją przestrach paniczny ogarnąć musiał, zostawiłem więc cyrulikowi przepisy, a sam pośpieszyłem nazad do pałacu.