Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/263

Ta strona została skorygowana.

choć czułem że westchnienie się jej wyrwało leciuchne, bo pocałunek ten musiał mnie przypomnieć i przechadzki nasze w kwitnących bzach i różach młodości.
— A! nie dziwię się temu trzpiotowi Albinowi, zaczął Powodowicz, jakby na mnie z tem czekał, że się w tobie tak szalenie kochał... kiedy ja stary... com myślał że tam na dnie nagromadzonych życiem popiołów, nic już nie ma ani iskierki, czuję pod oddechem twym powracającą młodość... kiedy ja stary szaleję...
— Biedny Albin! cicho wyrzekła kobieta...
— Mnie się serce kraje, rzekł Powodowicz, ale nie mogło być inaczej dla twojego szczęścia, lubuniu; — te gwałtowne przywiązania nie obiecują nic na przyszłość prócz zawodów; co ma trwać, musi wzrastać cicho i powoli jak dąb, tylko uczucia co się same zniszczyć mają, objawiają się wybuchami. Jest to prawda ogólna, Anno, służąca wszelkim istotom i wszelakim objawom...
Wykładał jej chłodniuteńko Ontologją, a ja słuchałem.
— Biedny Albin! powtórzyła Anna z litością.
— Ale cóż było robić? gdybyśmy byli nie pospieszyli, później oboje byście mogli upoić się chwilowem złudzeniem, i życie zatruć sobie.
— Ale ja się boję o niego — on...
— On jest dziecko, mimo lat dwudziestu i dwóch, lękam się o jedno dla niego, żeby nie umarł dziecięciem, jak wielu siwych młokosów: fraszka go zabawi, podróż rezerwie, pieszczoty matki ból ułagodzą... Tylko na Boga, Anno, ty z nim unikaj spotkania, dla ciebie samej.
— Dla mnie? pochwyciła Anna poważnie i z urazą, co chcesz powiedzieć?
— Tyś go przecie kochała.
— Jak brata, odpowiedziała — jak brata!
— Nic więcej?
— Nic! ach nic! taki dziecinny... tak smutny!
Sędzia w nagrodę w czoło ją pocałował, a ona przy-