odpowiedziała staruszka, najgłówniejsza rzecz jechać zawsze przed siebie a nigdy się w tył nie oglądać, ani zbyt oczy wlepiać przed siebie, odgadując co się za górami dzieje... Ale po cóż przecie jedziecie?
— Ja szukam królewnej do zaślubienia, królestwa do zdobycia, skarbu do odkopania, olbrzymów abym ich pozabijał, zaklętych abym ich pouwalniał, źródła żywiącej wody by z niego zaczerpnąć, złotej jabłoni by owocu jej skosztować... i różnych ciekawości tego rodzaju, które przyzwoity człowiek doświadczyć musi.
Baba się rozśmiała, pokazując półtora zęba żółtego.
— Dużo ci się pozachciewało, rzekła, podziękujesz jeśli choć jedno ci się nada.
— Ależ stara Miecielico, choć do jednego z tych cudowisk drogę musisz wiedzieć?
— Słyszałem o nich... ale cóż? kto tylko pojechał, nie wrócił, od nikogo dopytać się nie mogłam czy te drogi istotnie prowadzą dokąd chcą ludzie. Oto naprzykład gościniec krwią gdzie niegdzie oblany, a kośćmi ludzkiemi wysłany, który ma prowadzić do kraju zaklętych skarbów, ale cóż o nim mówią? że kto tylko tam wnijdzie, wyjść już nie może i na złocie z głodu umiera. Ta blada ścieżynka pomiędzy zaroślami wspinająca się ku gór szczytom, prowadzi do żywiącego źródła... na tym szlaku trafiają się w poprzek leżący olbrzymi co nie przepuszczają przez drogę. — Któż to wie? ja choć latam z wichrami to niedaleko... co mi starej? Gdybym chciała zejść ztąd dalej, nad promień oka nie mogę, bo mnie czarnoksiężnik młodą jeszcze przykuł do tego kamienia... na lat tysiąc, tysiąc dni, tysiąc godzin i pół minuty.
Baba kończąc to, znowu uśmiechniętemi usty pokazała zęby niedojedzone, a zdawało się że sobie z królewicza żartuje; ten dalej słuchać już jej nie myśląc ruszył drogą, którą sobie koń zniecierpliwiony wybrał. Maruda już tu chciał nieco popaść, Liziłapa wychwalał rozum pański, którego dowodem dlań było, że nikogo nie chcąc usłuchać, poszedł za instynktem źwierzęcia, Waligóra gniewał się pałką machając na Miecielicę,
Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/294
Ta strona została skorygowana.