lazuru, i ten dalszy pochód w tajemnicze głębie tamował, chociaż znać było, że jaskinia ciągnęła się bardzo daleko we wnętrznościach ziemi. Nie było ani czółen, ani sposobu dostać się wewnątrz, co bardzo bolało królewicza, który się domyślał, że w głębi musiały być gdzieś ukryte skarby. Oglądając wszakże jaskinię baczniej postrzegł Rumianek, że po nad samem jeziorem w skale wykuta była ścieżka nieznaczna, umyślnie obłamami skał pozawalana, która gdzieś w głąb prowadziła, i choć wszyscy mu niebezpieczeństwo na jakie się narażał wystawiali, postanowił udać się nią z Motylicą, dla dójścia do wnętrza pieczary.
Napróżno mu Liziłapa przedstawiał, że z lada niedoperzem w drodze się spotkawszy może być strącony w przepaść i wody, — Rumianek takiego był serca, że się niczem ustraszyć nie dawał.
Wyszli tedy we dwóch i poczęli się drapać ku górze ścieżką w skałach, która ich wiodła dziwacznie się kręcąc to po nad samem jeziorem, to znów aż pod sklepieniami wysoko. Uszedłszy tak z milę drogi, a łamanemi gałązkami znacząc sobie ścieżynkę, aby nią nazad powrócić, dostali się do wgłębienia, które nagle w dół się spuszczało szybko w przepaści ciemne, i po za skałą szczelnie osłaniającą wejście, ujrzeli drzwi żelazne na siedemdziesiąt zamków zawarte. Szczęściem ich to zatrzymać nie mogło, gdyż królewicz nosił zawsze w kaletce ziółko, od którego żelazo pękało, i wnet potarłszy niem zardzewiałe kłódki, pootwierał je z łatwością. Z łoskotem wielkim i przeraźliwym rozwarły się żelazne wrzeciądze, aż ściany podziemne się zatrzęsły, a wiatr wpadający nagle w pieczarę omało ich nie powywracał. Dopiero gdy się uspokoiło królewicz wszedł z Motylicą do skarbcu, ale od pędu powietrza światło im pogasło i zostali omackiem w dziurze, mając się już za w pół zginionych.
Nie było czem zrobić ognia, bo Rumianek, który ziółko cudowne nosił w kieszeni, o prostej hubce, krzesiwie i siarce zapomniał, Motylicą także...
Że tu szło o życie, a wilgotne ciemności coraz ich
Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/322
Ta strona została skorygowana.