Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/324

Ta strona została skorygowana.

tam poszło marnie skarbów niezmiernych...
Dłużej już o głodzie i w zimnie lochowem nie mogąc wytrwać królewicz, obiecawszy sobie, że na djamentowe zamki znajdzie później środek jaki, pomyślał o powrocie. Uczuli bowiem oba i wycieńczenie wielkie i zimno dostające się do głębi, i bali się usnąć w podziemiu, zkądby już byli nie wyszli, gdyby się pochodnie powypalały. Nazad tedy przymknąwszy drzwi żelazne, które na zamki zaskoczyły, aby wiatrom zaprzeć drogę, puścili się tąż samą ścieżynką w skałach, ale słabym i zmęczonym powracać było daleko trudniej i trzy razy na to więcej niż wprzódy czasu stracili, co chwila padając, takie mieli nogi słomiane a ołowiane głowy.
Gdy obszedłszy jezioro powrócili do swoich, zdziwił się bardzo królewicz, w miejscu obozowiska nie zastawszy nikogo; nie doczekawszy się bowiem powrotu zapewne, niewiadomo dokąd odjechali. Niezrażony jednak tem Rumianek, postrzegłszy że burza już przeszła, a nawet lód który z nią spadł stopniał i wody tylko wielkiemi płynęły strumieniami, po chwili snu i odpoczynku, zakląwszy Motylicę, aby nikomu nie mówił o odkrytych kufrach, pieszo z nim w dalszą puścił się drogę.
Więc mu już jako samotnemu podróżnemu ubogiemu, bez przyzwoitego orszaku i towarzyszów, wypadło się taić z nazwiskiem i celem podróży, a szaty na wywrót wziąwszy, miał bowiem tak porobione umyślnie przez nadwornego krawca w Stołpcu, że z jednej strony były królewskie, a na nice chłopskie, — o kiju powoli w dalszą wyszedł drogę.
Wielkie znużenie nie dało im zajść daleko, a pod noc Jaga, na którą królewicz zaświstał, wskazała na uboczu jakieś zabudowanie dosyć pozorne; udali się ku niemu z Motylicą.
Był to dworzec królika Pętelki, bardzo możnego pana, ale nie mniej potężnego dziwaka i w dodatku nieszczęśliwie dotknionego kalectwem. Miał bowiem dwie twarze, tylko się starannie ukrywał, i czasem występowała mu jedna, to znowu druga na ramiona. Jakiś tam czarnoksiężnik tak go zaczarował i zrobił,