Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/36

Ta strona została skorygowana.

żeby człowiek do czegoś wyłącznie rodził się zdolny... Dwa jest rodzaje ludzi, jeden do niczego, drudzy do wszystkiego, ja do ostatnich należę i co zechcę to zdobędę...
Śmiano się z niego, ale on bynajmniej na to nie zważał, szydził zresztą tyle ze wszystkich, że mu choć cząstkę tego sarkazmu oddać było można bez wyrzutu sumienia.
Longin był jak Serapion dzieckiem ubóstwa i sierotą, ale szczęśliwszym może, bo inną idąc drogą, nie ucierpiał ani upokorzeń, ani przeniósł tyle cichych boleści co biedny Milczek. Starszy od wszystkich, ale wiek nie zrażał go i nie zbijał z toru najzuchwalszych nadziei, nie liczył lat wcale.
Dzieciną wzięty był na wychowanie z łaski przez ubogiego krewnego, który zeń chciał to uczynić czem sam był, czynszowego szlachcica, rękę jego zaprządz do pługa i kark nagiąć do pracy, — ale niewiem jaka siła w tej głowie nad kolebką podniesionej, już jakąś myśl innych losów zasiała. Wszystko mu tam sierocie przyjętemu z serca i litości było już złem, wszędzie ciasno, ciągle prawił, że to dla niego mało, że musi wyjść z tego położenia. Stryj co go zrazu przygarnął, był prostym człowiekiem niewidzącym daleko, dał sobie niemal wmówić, że z Longinka coś się wielkiego gotuje dla familii i świata... Dziecko plotło, a starzy, słuchali kiwając głowami i dziwując się wielce, a tyle tam było jakiejś przewagi w tej mowie śmiesznej, śmiałej, powtarzającej się, że bosy dzieciak, przyjęty przez miłosierdzie do chaty, aby z głodu nie umarł, opanował stryja i stryjenkę, a za łby wodził braciszków, których za nic nie miał. — Wy będziecie chodzić za pługiem, mówił im — a ja! zobaczycie! I uwierzyli w końcu. Nie wiedzieli wprawdzie jak do tego przyjdzie Longinek, ale cóżby przezeń gadało, zkądby to wziął, gdyby nie było w nim z góry zasianego przeczucia?
Szlachcic słuchał tego zrazu jak bajki, z której się wieczorem u komina śmieje, gdy ją dziad prawić po-