zbutwiały... Potrafiłem nawet oszukać Marylkę, udając zobojętnienie... ale co cierpię, Bóg wie!
Gdy to mówił, Teofil, który słuchał z natężoną uwagą, wstał i ukłonił mu się z uśmiechem.
— Co takiego? spytał Cyryll.
— Nic, mów dalej... później się to wytłumaczy jakeś oszukał żonę...
— Jestem szczęśliwy zresztą, dodał opowiadający, Bóg mi dał niezależność, żonę anioła dobroci, dzieci które mi się uśmiechają, ojca który w pokoju dożywa starości — ale to wszystko okupuję potajemną męczarnią, wyrzekłszy się powołania dla świata i zajęć obojętnych, nudnych, ciężkich dla mnie.
Czasem, gdy salony i ludzie, co po nich chodzą, znudzą mnie, zamykam się na klucz w mojej izdebce, gdzie pod sprzętami jakiemiś ukrywa się gromadka moich starych książek, którem zbierał niegdyś od gęby sobie odrywając... tam zasiadłszy w kątku, przeglądam te skarby i przypominam dobre czasy, kiedym się z bibliomanją taić nie potrzebował. Dziś nie mogę już ani zapragnąć więcej, ani ręki po nic wyciągnąć, bo Marylka kupiłaby dla mnie bibliotekę Mazaryńską gdyby była do sprzedania, ale ja nie chcę, aby moja fantazja odjęła dzieciom chleb, na który nie pracowałem, dostatek, który mieć będą nie po mnie... Brałbym to jak jałmużnę, upokorzony...
Gdy mi się bardzo czego zechce, po cichu pracuję pod cudzem imieniem, biorę za to grosz jakiś i ten własny szeląg zapracowany obracam ukradkiem na książczynę, z którą się taję. Nie jednej nocy kawałek, pod pozorem rachunków gospodarskich, poświęciłem aby nabyć kronikę świata, która mi się trafiła, której chciałem, a grosza na nią z kasy naszej nie wziąłbym za nic. Co przykrzej, taić się muszę z zabytkami temi, aby poczciwa żona nie postrzegła, aby nie odkryła mojej słabości, bo by jej chciała dogodzić kosztem wszystkiego co ma... a tego ja nie chcę...
— Kochanku, to tylko duma dorobkowicza — rzekł Albin, przyjmowali od ciebie twą przyszłość, którą im
Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/361
Ta strona została skorygowana.