znowu do stołu... to tylko źle że nam wieczerzę przerwała, a nic gorszego nad przerwane jedzenie... nie ma potem całości, nie ma ciągu, zepsuł mi swoim wybrykiem tak doskonale obmyślaną budowę...
— Już teraz, aby jej do reszty nie popsuć, rzekł Teofil — możeby dać pokój autobiografiom, które są smutne zawsze... chybaby kto nam chciał dać o Jordanie wiadomość; cudza historja zawsze się chłodniej opowiada.
— Jam gotów, zawołał rozweselony Longin, podobno napróżnobyśmy go już czekali, kiedy do tej pory nie ma; ja może lepiej niż on opowiem jego przygody... On by nieochybnie kłamał, gdy ja żadnego nie mam powodu go oszczędzać... Więc posłuchajcie! jak mówi nieoszacowany Jowialski. Jakoś nie o sobie mówiąc lżej język chodzi, i wam nie potrzeba będzie min nastrajać, lepiej gadać i słuchać wygodniej... będę mógł upowieściować nieco relacją... ale jeszcze kieliszek tej madery, to nie zła rzecz!
— Sucha, stara madera, dodał Albin kiwając głową.
— Nie wiem co ty suchą nazywasz, odparł biedak, ale to pewna że gardło odwilżą przyjemnie... a po niej historja Jordana pójdzie jak po maśle... Szczerą zresztą prawdę powiem za niego, możecie być pewni.
— „Gdyśmy się świętej pamięci, onego czasu rozstawali z workami pełnemi nadziei, mości panowie a bracia, rzekł Longin wysuszywszy maderę, Jordan milczkiem ale pewien siebie wyszedł w świat, z tem mocnem przekonaniem, że się czegoś dochrapać musi, czując w sobie siły i z góry zapowiadając jasno i wyraźnie, wszem w obec komu o tem wiedzieć było potrzeba, że w wyborze środków zbyt delikatnym nie będzie. Za narzędzie miał w ręku prawo, miecz obosieczny i ostry, i nim się zaraz rozmachał przeciw losom i ludziom wojując... ale co jednemu uchodzi i wodzi, to drugiemu na zgubę idzie, przyczyna w tym djabelskim losie, którego nikt nie zrozumie.