pytał nawet o człowieka, nie starał się objaśnić, a tak był pewien wygranej, że gdy go przestrzeżono śmiał się, i wpadł w łapkę sam najohydniej, gdy dołek pod nim kopać myślał...
Murgiłł Kruta w tej porze miał kilkadziesiąt swoich i cudzych ponabywanych różnemi tytułami procesów, wlewków, przekazów, całe życie pieniactwa na karku, majątek bardzo znaczny, nabyty szczęśliwemi kręcielstwami i sknerstwem obrzydliwem, a reputację najchytrzejszego z ludzi, ale Jordan ani się zastanawiał, ani badał, ani pojmował, by go kto mógł i potrafił podejść, tak rachował na własną przebiegłość.
Wielki znawca ludzi, Murgiłł poznał w nim niedoświadczenie w połączeniu z zarozumiałością i zaraz je umiał obrócić na korzyść swoją.
Z pod okularów, które tylko dla zakrycia oczów nosił na końcu nosa, popatrzył na niego gdy papiery przerzucał, ocenił i postanowił zużytkować siły młode, póki by się nie wyczerpały, udając z talentem przed Hruszką człowieka podstarzałego, zmęczonego, któryby rad tylko pozbyć się ciężaru, zdając go w wierne ręce.
Nic go to zresztą nie kosztowało przedstawić się jak chciał, gdyż przywykły był przybierać strój, minę, mowę, jakich mu było potrzeba, i tę komedję z ludźmi odegrywał wiecznie, powtarzając za maksymę:
— Bądźcie chytrzy jak węże.
Stary jego sługus, siwy jak on kamerdyner, co mu się od lat czterdziestu przypatrywał, tak już dobrze wiedział o naturze pańskiej, że gdy przychodziło do ubierania, śmiejąc się po cichu, zawsze go wprzód zapytywał:
— A co jegomościu? jak dziś? co tam będzie? czy pan? czy szlachcic? kogo panu dziś wypada udawać, czy chorego czy zdrowego? magnata, czy zrujnowanego?
A Murgiłł krzywiąc się i prychając, sucho odpowiadał z udaną łagodnością:
— Wojtusiu kochanie, milcz i trzymaj język za zębami chcesz li być cały — tycho łycho! kto milczy
Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/371
Ta strona została skorygowana.