Niedoświadczony, młody, choćby najzdatniejszy i tak jak ja gotów na wszystko człowiek, nie mógł sobie dać rady z wygą, ale Jordan o niczem nie wątpił, ani się spostrzegł, że stary drwił z niego oszukując... Przestrzegano go napróżno, starano się opamiętać, ale na to odpowiadał tylko pogardliwym uśmiechem.
Murgiłł też pracował dobrze aby go obałamucić, jednego dnia był czuły, serdeczny, łzawy, ściskał, rozczulał się, to znowu straszył, to łechtał i obiecywał, a kochał go niby jak syna, i nie nazywał inaczej jak drogiem swem dzieckiem. A że go chwalił i łechtał przy tem miłość własną, prowadził potem jak chciał.
Życie Jordana na wsi było srogiem męczeństwem, bo już nie plenipotentem tylko, ale czem stary kazał być musiał: jeździł, pisał, zastępował ekonoma, pisarza, wójtów, błazna, komedjanta, pomagał do kłamstwa... i w nędzy pędził żywot zaprzedany. Murgiłł czy nie ufał żeby to długo potrwać mogło, czy wprost nie mając litości — miotał nim, używał i nadużywał, bo jeszcze tak posłusznego narzędzia w życiu swojem nie znalazł.
Kazał mu się kłócić, kłócił, godzić, jednał, pochlebiać, durzył, kochać, miłował... i nigdy nawet nie syknął. Fraszka to co kto zniósł w życiu obok tego nowicjatu Jordana... Djabeł by nic straszniejszego nie wymyślił.
Tymczasem cóż się robi? nadchodzi jakaś sprawa, w której była masa rachunków, kwitów i t. p. Niezmiernie ważnego dokumentu zabrakło, a na nim opierało się wszystko. Akt ten według Murgiłła powinien był egzystować, dla tego że był potrzebny, i dowodził że się znaleźć musi. Ile razy Jordan powracał z poszukiwań z próżnemi rękami, stary zapalał się gniewem, stukał pięścią o stół, dowodząc że gdzieś znaleść się powinien, że trzeba go z pod ziemi dobyć a poszukać koniecznie. Jordan posłuszny jeździł, chodził, latał, wąchał, ale nie było sposobu stworzyć tego co podobno nigdy nie istniało. Trwało to nie wiem jak długo, wciąż w ten sposób, że Jordan szukał a Murgiłł się
Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/377
Ta strona została skorygowana.