Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/397

Ta strona została skorygowana.

odemnie, spekulator trafny i szczęśliwy, z żydami gra o lepszę, wynajął dzierżawą młyny ogromne, że nie ledwie byśmy mu mogli zazdrościć! cóż wy na to?
Albin westchnął i uśmiechnął się razem, Baltazar splunął, a Longin wziąwszy się w boki począł ruszać ramionami.
— Otóż to sztuki twoje fortuno... rzekł, ja bez butów a Cymbuś Nabobem.
— I w lakierowanych, dodał Teofil... niechże mi tu kto zgadnie co się komu od przyszłości należy?
— Tak jak w Brienne nikt w Napoleonie nie odgadł zwyciężcy Europy, tak w Cymbusiu stojącym skromnie pod piecem, któżby się domyślał władzcy młynów i folwarku i męża jakiejś Józefiny!
— Prawda! a cóż powiecie jeszcze na to, że ten Cymbuś utrapiony, co tyle od nas wycierpiał, dzisiaj gdy Wilno przypomni, owe lata ciężkiej próby i zahukania, uśmiecha się i wzdycha, a nieraz zagadawszy się o nich, zapomni o młynie, gospodarstwie i żonie.
— Rzecz do wiary niepodobna.
— A jednak prawdziwa.
Sunt lachrymae rerum, dodał Teofil śmiejąc się smutnie... i ja samowarek pogięty chowam gdyby relikwją, bo święte, bo złote były te czasy naszej młodości, gdy życie nam wszystkim więcej obiecywało niżeli dać mogło. Ja może z was wszystkich najdziwniej dotąd sobie z niem poradzić nie mogłem...
— A! otóż: Incipit historia Theophili.
— Cicho! i proszę nie przerywajcie, jeśli łaska.


— Ja, rzekł po krótkiej chwili milczenia, nie pochwalę się życiem mojem, ale dziś mam już to pocieszające przekonanie, że nikt podobno nie otrzymał czego żądał, każdy z nas po czemś płacze... Najszczęśliwsi na pozór ci co mają choć chleb...
— I masło do chleba... szepnął Longin.
— Ale niebieskich migdałów, które okwitły w mło-