Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/407

Ta strona została skorygowana.

wielce sterany, który swoje koncepta gotował co rana i po kilka razy w tydzień wszystkie do jednego powtarzał, wypędził panicza. Bogna miłowała nowość, chciała być kochaną, a jako fenomen nie czuła się obowiązaną do wzajemności, szukała stosownej partji z zimną krwią spekulatora. Książę mocno się zrazu zapalił, ale choć miał dowcip, jak perukę z cudzych włosów ciepłą i wygodną, ze zdrowego jednak nie wyłysiał rozsądku i zmiarkował prędko, że taka Bogna wzięta za małżonkę, byłaby niczem nie opłaconą męczarnią. Mąż naturalnie musiałby wozić, pokazywać, karmić tego białego słonia, służyć za kornaka, a w nagrodę znosić jego zakulisowe złe humory — przyszłość nie różowa. Cofnął się Jaśnie Oświecony, ujrzawszy, jak wysoko w niepoścignionych chmurach stało bożyszcze, nie mające nad półtora kroć posagu po najdłuższem życiu rodzicieli, a potrzebujące rocznie pięćdziesiąt tysięcy na reprezentacje i pielgrzymki. Po oddaleniu księcia wezwano panicza znowu, który powrócił posłuszny na skinienie. Mienialiśmy się tak, a ja zawsze leżałem na dnie, służąc za maniaka dla zwabienia drugich, za chwalcę, za rozpalacza zapałów cudzych i admiracji.
Ojciec mój, u którego znowu ja byłem fenomenem, obrażony się uczuł tą moją podrzędną pozycją, gniewał się na mnie, żem sobie innej nie starał się wyrobić, żem czas tracił na wzdychaniach.
Ale jak wówczas kochałem się jeszcze, a miłość jest tak uroczyście głupia!
— Ty to mówisz, Teofilu! krzyknął ze zgrozą Albin.
— I dla tego, że głupia, jest tak wielka i piękna! poprawił się Teofil, daj jej rozum, a będzie to stara, kulawa, piskliwa i płaczącą żebraczka... gdy bez niego to dziecię swawolne, uśmiechnięte, rozkoszne, a jak dzieciaki głupiuchne i naiwne.
— Byłbym tam siedział przylepiony nie wiem jak długo, kończył Teofil, gdyby nie rozmowa Bogny z paniczem, którą najniewinniej podsłuchałem.
Wszedłem do pokoju, gdy tyłem do drzwi siedziała