Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/422

Ta strona została skorygowana.

mnienia i relikwje...
— Myśl nie zła, tylko nie wiem czy nogi jej posłuchają, odezwał się Longin, który swoim jakoś nie ufał.
— Myśl przedoskonała! podchwycili inni, kto nie dotrzyma tego podtrzymamy! Pod ręce się weźmy a silniejsi będziemy — chodźmy, Panowie! chodźmy!
I wszyscy podnieśli się z ochotą chwytając swoje i nie swoje czapki, aby odbyć tę nocną pielgrzymkę, której celu nikt jaśniej nie określał, ale noc była ciepła i pogodna, księżyc świecił wspaniale, a im tak duszno było po zeznaniach i wspomnieniach!
Prócz dwóch więc, którzy wcześnie opuścili towarzystwo, wszyscy ruszyli się na przechadzkę, a jeden tylko Longin, skutkiem powtórzonych libacyj, cokolwiek chwiał się na nogach...


Większa część dawnych uczniów Uniwersytetu od lat dwudziestu nie była w mieście, które teraz o nocnej godzinie wydało im się puste jak cmentarz i smutne jak grobowiec. Żywej duszy nie spotykali na ulicach; niespracowane nawet szejne-katerynki już były zamilkły; wiatr, nowy gość z pól przyległych, korzystał z opuszczenia i wdzierał się żywo szumiąc po zaułkach; dzwony kościołów nie odzywały się, ludność pozamykana usypiała, w małych tylko szynczkach jeszcze gdzie niegdzie błyskało światełko i gwar lub śpiew ochrypły słyszeć się dawał z za drzwi przymkniętych...
Dla tych co pamiętali Wilno rojące się młodzieżą wesołą, widok murów czarnych starej Akademii Batorowskiej, ulic pustych, okien bez świateł, pozapieranych sklepów i pozamykanych kawiarni, których szyldami wiatr się zabawiał tłukąc je o ściany... dziwnie był przejmujący. Nocami nawet nigdy tak cicho, tak smutnie dawniej nie było. Lipcowa noc ciepła od tego wrażenia przejmowała chłodem.