nie, gdy tylko okoliczności bezpiecznie to uczynić dozwalały, akademicki mundurzyk, gdzie się nie spodziewał zastać ani Pietruszewskiego, ani Giedrojcia, ani poczciwego wreszcie Zabłockiego[1]. I gdy dla innych życie było jednolitem i jednolicem, bośmy je pędzili z sobą tylko i pomiędzy sobą, dla Konrada ono było podwójnem; — wpół akademik, na pół panicz, uczył się i balował, chodził na lekcje i na tańce, zdawał egzamina i kochał się w tylu przynajmniej pannach, ilu miał profesorów.
W tej epoce młodocianej gorączki, któż nie próbował kochać i nie był zakochany po uszy? Ale rozmaite bardzo były owe miłości; po większej części kochano się w pannach widzianych na balkonie zdaleka, przejeżdżających w powozie, do których zbliżać się nie śmiano, ani miano kiedykolwiek nadziei. Były to miłości rozpaczliwe, werterowskie, potokiem wierszy wylewające się na papier, kończące zmianą przedmiotu ubóstwianego... Inni szczęśliwsi kochali się w pierwszej z brzegu pannie, którą wypadkiem spotkali w domu dla nich otwartym. Ta miłość trwała czasem i długo i objawiała się gorąco, póki rodzice ostrożni, gdy wybuchiwać zaczynała, nie zamknęli drzwi przed nosem. Naówczas ścigano bóstwo po przechadzkach i kościołach... a zaklinano się w duszy: — Ta lub żadna!
Inni jeszcze kochali się w aktorkach, co czasem smutne wyradzało następstwa, lub pocieszne katastrofy, a najbiedniejsi kleili sobie ideały prostoty i naiwności z dziewcząt magazynowych i służących po kawiarniach, co także nie było bez niebiezpieczeństwa.
Ale potrzeba serdeczna kochania objawiała się ogólnie, i wyjąwszy tych nieszczęśliwych, co czystego uczucia powziąć nie mogli, któż w mundurze chodząc nie
- ↑ Nazwiska trzech naszych czasów pedelów uniwersytetu — Pietraszewski z medalami na piersi, dawny wojskowy, ni zły ni dobry stupajko, Giedrojć mały blondyn, łysy, sprytny i przewrotny, Zabłocki poważny i dobre człeczysko. Giedrojcia się najwięcej obawiano. P. A.