tylko ile koniecznie było potrzeba, żeby stopień otrzymać i przebyć egzamina, a że los stworzył go na obywatela, wybrał sobie oddział prawny, który niby najskuteczniej przygotowywał do życia obywatelskiego, do zawodu urzędnika, jaki go mógł spotkać...
Opuszczał dosyć dużo lekcyj, a gdy inni czasami grzeszący tem samem, mogli wmówić nieubłaganemu Gedrojciowi i Pietraszewskiemu, że nie dostrzegł ich w tłumie, nieszczęśliwy Konrad ze swym pąsowo podbitym płaszczem i kamizelkami tak bił w oczy, że się wykłamać nie potrafił. Siadał przytem w sali zawsze tak na samym widoku, że gdy go nie było, zaraz brak jego czuć się dawał dobitnie — nie dostawało go widocznie. Były to niedogodności z jego położenia wypływające.
W tej galerji młodocianych portretów, którą przebiegamy na prędce, po Konradzie pierwszy się nam nastręcza Cyryll (mniejsza o nazwisko), u nas znany pod imieniem Studni Mądrości, z powodu, że tak chciwy był nauki, tak zajadły w nabywaniu jej, iż mu ani jednego oddziału na który uczęszczał, ani lekcyj, ani nauczycieli nie wystarczało, i dwa razy tyle pracował co drudzy.
Cyryll był synem parocha unity, poczciwego księżyny, staruszka, który swe posłannictwo wiejskiego kapłana przyjął, pojął i wykonywał jak nie wiele spełnić są w stanie. Jedynakiem był u rodziców, ale sam ojciec choć mu probostwo mógł zostawić, odradzał stan, w którym ciężko podołać brzemieniowi jakie na barkach spoczywa. Pasterz wiejskiej trzodki, mawiał do syna, zbyt wielką odpowiedzialnością jest uciśniony — musi być nauczycielem, przewodnikiem, sędzią, świecznikiem przykładu dla swej trzódki — a któż z nas godzien stanąć na tak wysokiem stanowisku, przy którem bledną i maleją największe na pozór i najświetniejsze społeczne missje innych ludzi?