Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/61

Ta strona została skorygowana.

W ubogiej sukni, w położeniu pokornem musi to być naśladowca Chrystusów, godzien dziecię Boże piastować na rękach czystych, wielki charakterem i nieposzlakowany w uczynkach; musi to być pracownik niezmordowany, stróż nieuśpiony, bo za wszystkie dusze, których na ramiona nie weźmie i nie przyniesie do wrót niebieskich, odpowiada, a Bóg jak Kaima o brata spyta go o nie: — Gdzie je podziałeś? I nie odpowie jak Kaim, że mu ich nie powierzono...
Ojciec tak przeraził Cyrylla trudnością podołania obowiązkom wiejskiego plebana, że go od duchownego powołania odstręczył; a że młode chłopię okazywało dary szczególne, pamięć szczęśliwą, ochotę do pracy niezmierną, sama natura wskazała mu drogę przez naukę do znaczenia i chleba — ojciec przyjął to z pokorą, posłuszny objawiającej się woli Bożej.
Cyryll także był dzieckiem wioski, i na dziecię zdrowe i silne wiejskiej chaty wyglądał. Nie był to piękny mężczyzna, ale człek zdrów, silny, nieuderzający ani czystością, ani regularnością rysów, przecież coś poważnego mający w fizjognomji i wyraz jakiś obudzający ufność i wiarę. Czoło panowało tej twarzy uspokojonej, zamyślonej, trochę przedwcześnie podstarzałej. Wydawał się też daleko dojrzalszym niż był w istocie, i znamiona statku i powagi uspokoiły oblicze, któremu brakło może świeżości i wdzięku. Była to jedna z tych twarzy co nie kwitną, ale też nie przekwitają.
Pod szerokiem i wzniosłem czołem uderzającem rozmiarami, świeciły oczy czarne, bez wielkiego ognia, z wytężeniem spokojnem poglądające w głąb człowieka i świata. Wzrok jego nie był ciekawie roztrzepany i ruchawy, ale przywiązywał się i wpajał tak głęboko w przedmiot, że gdy z niego zszedł, już go sobie przyswoił i część jego zabierać się zdawał z sobą. Usta wczesną się także oblokły powagą i rzadko kiedy uśmiechały; nadto surowo od razu przywykał na życie spoglądać, nic w niem dlań nie było śmiesznego.
Cyryll z natury był powolny, zamyślony, małomo-