garnęło się w jedną kupkę braterską bez różnicy lat i stanu. Cudowny instynkt potrzeb społeczeństwa, potrzeb przyszłości, oświecał tę z różnorodnych żywiołów złożoną całość.
Ale to pogrzebowa nad grobem egzorta!... uczniowie i nauczyciele rozpierzchliśmy się po Bożym świecie, rozbitków nawet już mało, a rzadko z tamtych czasów spotykamy człowieka coby je nam żywiej przypomniał.
Z dwóch pozostałych o których coś powiedzieć jeszcze musimy, pierwszym był Jordan Hruszka, Krezus in spe, bo ciągle o zbogaceniu mówił tylko, a tymczasem dosyć ubogi chłopak. Nikt z nas nie powątpiewał, że musi i powinien zrobić majątek, bo się z taką do grosza spekulacji urodził namiętnością jak Cyryll do książek. Jordan w tym wieku, kiedy pospolicie najtrudniej się do udawania i wielkiej skrzętności nałamać, wyglądał już na przebiegłego lisa. Był to dosyć ładny chłopiec, którego fizjognomja kłamała przedstawiając na pierwszy rzut oka rysy spokojne i prawie idealne. Całość twarzy niezaprzeczenie piękna, bardzo regularna, uderzała naprzód wytworną proporcją wszystkich swych części. Oczy tylko mogłyby być nieco większe, ale w tych małych ile było niespokojnego ognia i żywości! Czoło nie uderzało rozwinieniem, ani też zbyt uciskało mózgu, nad niem unosił się włos ciemny lśniący, ale tak twardy, że trudno go było przyczesać i zawsze prawie jeżył mu się do góry. Nos śliczny, usta trochę wązkie i nawykłe ukrywać uśmiech, co je często nawiedzał przelotem, owal twarzy kształtny, mimowolnie zwracały oko. Postać równie miał kształtną, wzrost dosyć wyniosły, a nie każdy dostrzegł maleńkiej ułomności, która się pochyleniem lekkiem ku lewej stronie zdradzała.
Jordan widziany na ulicy zawsze czysto i starannie ubrany, bo dbał o powierzchowność, nie wydawał się wcale z charakterem swoim, ginął w tłumie pospolitej młodzieży; przy pierwszem też poznaniu więcej drugich