wystarczyć, Teofil potrzebował podsycenia zewnątrz, samotność była mu nieznośną, — musiał ciągle pod czyimś wpływem i panowaniem zostawać. Każda też wyższość podbijała go w jednej chwili, poprzysięgał jej cześć i posłuszeństwo; ale nigdy przewidzieć nie było można, kiedy i dla czego wypowie poddaństwo, w które się zaprzągł dobrowolnie. Satellita błyszczący kręcił się zawsze przy jakiemś słońcu, koło którego zagrzawszy się nieco, odlatywał w przestrzenie. Wczoraj nigdy go nie obowiązywało do jutra, lecz niewiara chwilowa bardzo często ustawała, jak przyszła bez widocznej przyczyny, a syn marnotrawny wracał z pokorą pod strzechę rodzinną.
Teofil był synem obywatela-urzędnika owdowiałego zawcześnie, który go miał tylko jednego; powiadano, że rysami twarzy przypominał piękną swą niegdyś matkę, która sławną była z czarującego wdzięku, żywości i dowcipu.
W twarzy jego było też coś kobiecego.
Ojciec osierocony, całem sercem przywiązał się do dziecka, które go wiązało ze światem, ale słaby dla jedynaka nieco, zbytnie dogadzać mu musiał nie mając pojęcia surowszych wychowania obowiązków, obudzał w dziecku pragnienia, aby miał przyjemność zadosyć im czynić; budził nadto fantazją młodą, sądząc, że nią poruszy władze umysłu. Sam on był pierwszym nauczycielem syna i wpadł w ten błąd, w który i wytrawniejsi wpadają pedagogowie, że chcą naukę uczynić rozrywką, a pracę zabawą. Chodziło mu o ulżenie dziecięciu, zmieniał co chwila przedmioty, ukazywał ich stronę wybitniejszą i zajmującą, nigdy się nie poważył zmusić umysłu dziecka do surowszego i głębokiego zastanowienia. Podobało mu się to i zdawało rokować wiele, że dziecię pojmowało łatwo, pamiętało wybornie i chwytało chciwie, ale gdy potem przyszło nałamać je do cięższego zajęcia, znalazł niespodziewane trudności.
Umysł ten w żadne już kluby ująć się nie dawał, biegł na prost do celu, a drogi powolnej nie chciał krok po kroku przechodzić — usuwał zapory, przeska-
Strona:PL JI Kraszewski Metamorfozy.djvu/92
Ta strona została skorygowana.