Strona:PL JI Kraszewski Murowanka.djvu/6

Ta strona została uwierzytelniona.

a tęskni a jęczy wieczorami, to człekby bił niegodziwca, co taką biedną, niewinną panieneczkę w to nieszczęście wplątał... A jak ona to znosi! o mój miły Jezusie! Łzy to się jej toczą, ale żeby stęknęła, żeby się poskarżyła! Tylko swoję dziecinę całuje, kołysze i nią żyje, a modli się... Głód to głód, boć i to bywa, chłód to chłód! Sama sobie tam co zgotuje w garnuszeczku; jak służąca pójdzie do miasta, sama drewek przyniesie, umiecie, pierze... i ani piśnie na ciężką robotę. Gdyby to był wiek na świętych, powiedziałabym prawie święta... W dzień to jej z ust słowa nie dobędziesz, bo i nie lubi gadać i tak jej na sercu ciężko, że ust otworzyć trudno, ale wieczór jak czasem pusto, a myśli że ludzie się pospali, a dzieciak jej płacze, niekiedy zaśpiewa, aż się słuchając w człowieku wnętrzności ruszają... taka jej piosnka bolesna... Oj! mili moi panowie — dodała w sposobie nauki moralnej — niewesoła to rzecz taką niedolę cierpieć za grzech cudzy, bo co tam to dziecko winne, że je ten łotr tak wyprowadził w pole... Popatrzywszy na nią, człek myśli, że ten co jej łzy wyciska, taki z piekła nie wylezie.
Stuknęła pięścią w stół i odeszła żywo do alkierza.

VII.

— Otóż gotowa powieść — rzekł uśmiechając się do mnie z przycinkiem Adolf.

Z „ALBUMU ARTYSTYCZNEGO” T. P. S. P. W KRAKOWIE

Portret J. I. Kraszewskiego
K. Pochalski.

Lecz mnie naówczas serce jakoś tak bolało nad tym losem biednego dziewczęcia, którego cierpienie przypadek nam odsłonił, żem i pomyśleć nie mógł, aby się z niego kiedy uplotło opowiadanie. Dużo potrzeba było lat i mogił i smutków, aby zpod tych gruzów dobyło się wspomnienie ostygłe...
Julek miał łzy w oczach. Adolf przysięgał, że dojdzie sprawcy tego nieszczęścia, że mu zastąpi drogę i zmusi do przepłacenia drogo jego niepoczciwości.
Koniec końcem zasmuceni, ale oczarowani, wyszliśmy z Murowanki, nie mając już ochoty do dłuższej przechadzki, i powróciliśmy do miasta pełni jeszcze tego promienistego obrazka, który nas idealnością swą zachwycił... Są rzeczy, które się nigdy nie zapominają.
Każdy z nas potem poszedł w swoję stronę i nierychłośmy się znowu spotkali.

VIII.

Mówiłem już, jak Julek był ognistym dzieciakiem... Rozwijały mu się młode skrzydła na barkach, choć sam jeszcze nie wiedział, dokąd miał lecieć. Pojęcie świata i stosunków ludzkich było w nim niewyrobione jeszcze i mętne, skutkiem wychowania, temperamentu i serca. Myśl zwracała się ku jasnej wszystkiego stronie. Szukał na ziemi snu, który wyniósł z niebios, bo jeszcze czuć go było zapachem świeżym kolebki, jak dzieci pachną siankiem, na którem ich główka spoczęła.
Julek w złe nie wierzył... a raczej zolbrzymiał je po dziecinnemu spotkawszy, aby się potwornem wydawało. My starsi często uśmiechamy się na wady ludzkie, nawet na występki — on się oburzał jak na czarne zbrodnie, które kalały ziemię. W takiem usposobieniu los biednego dziewczęcia, jego opuszczenie, łzy, sieroctwo, musiały na Julku uczynić wrażenie potężne. Pierwszy raz w życiu spotkał się oko w oko ze skutkami bezdusznego występku i doświadczył tego, co bojaźliwe dzieci przeraża, gdy pierwszy raz, niemając śmierci pojęcia, martwego trupa zobaczą.